SMUTNA POMARAŃCZA

Palestyna/książka/film


BIAŁE MIASTO, CZARNE MIASTO. Architektura i wojna w Tel Awiwie i Jafie – Sharon Rotbard

Białe miasto, czarne miasto. Architektura i wojna w Tel Awiwie i Jafie, Sharon Rotbard. Tłum. z angielskiego Katarzyna Makaruk. Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2022.

Zacznijmy od tego, że ta książka, która ukazała się pod koniec ubiegłego roku, jest względną nowością tylko na naszym rynku wydawniczym. Pierwotnie – w jęz. hebrajskim – była opublikowana w 2005 r., a jej angielski przekład został wydany w r. 2014. (Polska edycja jest tłumaczeniem właśnie z tego anglojęzycznego wydania). Czytając ją, trzeba więc pamiętać, że tam gdzie mówi o współczesności, przedstawia stan faktyczny sprzed prawie dwóch dekad. Trzeba też mieć świadomość, że fakty historyczne w niej przedstawione nie są bynajmniej świeżymi odkryciami, są od wielu lat znane ludziom, którzy chcieli je znać.

Białe miasto, czarne miasto to coś pomiędzy pracą z dziedziny krytyki architektury, książką historyczną i esejem filozoficznym o etycznych aspektach architektury. Opowiada o tym, jak architektura/urbanistyka może być narzędziem przemocy, przedmiotem polityki historycznej i obszarem mitologizacji. To w gruncie rzeczy tematy uniwersalne i procesy podobne do tych opisanych w Białym mieście… – rywalizacji różnych narracji w przestrzeni miasta, wymazywania, w sensie metaforycznym, ale również fizycznym, pewnych fragmentów jego historii po to, by zastąpić je innymi – odnajdziemy w wielu miejscach na świecie, nie wyłączając naszego kraju. Ale książka Sharona Rotbarda, izraelskiego architekta, to opowieść o konkretnym mieście, a właściwie dwóch – Tel Awiwie i jego arabskiej antytezie Jafie.

Impulsem, który skłonił Rotbarda do napisania książki, było wpisanie w 2003 r. na listę światowego dziedzictwa UNESCO telawiwskiego Białego Miasta (modernistycznej „starówki”), co przypieczętowało oficjalną legendę Tel Awiwu, jako miasta zbudowanego z marzeń, wzniesionego na dziewiczych wydmach przez żydowskich emigrantów, którzy w latach 30. uciekali z Europy przed nazizmem. Miasta będącego ucieleśnieniem ideałów syjonizmu.

[Moja książka z]ostała napisana w gniewie – przyświecała jej chęć oddania sprawiedliwości miastu i jego mieszkańcom oraz zamiar zaprowadzenia zmian w rzeczywistości bez zwyczajowego użycia siły czy wręcz przemocy: chodziło o to, żeby zmienić miasto dzięki temu, że w inny sposób opowie się jego historię.

– pisał autor w przedmowie do wydania angielskiego.

Bo legenda o „białym mieście” tym właśnie jest – legendą, mitem stworzonym na określone polityczno-społeczne zapotrzebowanie. Białe budynki w stylu Bauhausu miały wybielać historię Izraela; Tel Awiw, posadowiony na nadmorskich piaskach (znów pustynia, która zakwitła), miał być miastem niewinnym, wolnym od skojarzeń z wywłaszczeniem i wygnaniem miejscowej ludności, a przy okazji użyczać tej niewinności reszcie Izraela. Rotbard dekonstruuje ten mit na wielu płaszczyznach. Książka została napisana z myślą o czytelnikach izraelskich, polscy być może poznają wiele elementów mitu Białego Miasta właśnie w trakcie jej czytania, ale ten o „niewinności” Tel Awiwu jest dobrze zakorzeniony również u nas.

Opowiadając o białym i czarnym mieście (kolory mają tu zarówno symboliczne, jak i realne znaczenie, czerń odnosi się pierwotnie do sadów cytrusowych Jafy, które na zdjęciach lotniczych mają kolor czarny), Rotbard opowiada przy okazji historię Izraela. Albo – historia Tel Awiwu wyrastającego przy boku Jafy, by w końcu ją zniszczyć i wchłonąć, jest historią Izraela w pigułce. To opowieść ciekawie przedstawiona, a przy tym bardzo dobrze udokumentowana: książka jest opatrzona bibliografią, a tekst przypisami, odsyłającymi do źródeł prezentowanych przez autora informacji ze skrupulatnością godną książki akademickiej. (Przypisy często prezentują też dodatkowe informacje i rozwijają pewne zagadnienia, zainteresowany czytelnik na pewno nie będzie chciał ich pominąć, a ponieważ są umieszczone na końcu książki, jesteśmy niestety zmuszeni do ciągłego przewracania kartek).

Sharon Rotbard obszernie opisuje historię upadku Jafy. Przedstawia Jafę z czasów osmańskich, sięga do inwazji Napoleona, opisuje początki syjonistycznej kolonizacji, potem panowanie Brytyjczyków w ramach Mandatu Palestyny i zapoczątkowanie przez nich niszczenia starej Jafy (operacja „Kotwica” z 1936 r. w odwecie za palestyńskie powstanie), dramatyczne wydarzenia z okresu wojny domowej poprzedzającej utworzenie Izraela, a w końcu losy Jafy w nowym państwie, kiedy dokonano jej ostatecznego zniszczenia. (Jeśli w tym momencie macie ochotę zakrzyknąć „Zniszczenia? O czym ty mówisz! Jafa jest piękna, byłam i widziałam, tobie też radzę pojechać!” (prawdziwy przykład z Internetu), to mogę tylko polecić zapoznanie się z książką. Wtedy nietrudno będzie zrozumieć, dlaczego współczesna Jafa – część Tel Awiwu – może podobać się turystom, a równocześnie nie mieć prawie nic wspólnego z miastem, które kiedyś, przez tysiąclecia, w tym miejscu istniało.

Kilka fragmentów:

Zgodnie z rezolucją ONZ z 29 listopada 1947 roku, która dzieliła kraj między Żydów i Arabów, Jafa miała zyskać specjalny status niezależnej palestyńskiej enklawy w ramach przyszłego państwa żydowskiego. Jednak 25 kwietnia, zaledwie pięć miesięcy po ogłoszeniu rezolucji, miasto zostało zaatakowane i do czasu kapitulacji 13 maja w ogromnej części zniszczone.[…] Na miasto spadł grad pocisków z moździerzy i od tej pory ostrzał utrzymywał się aż do jego upadku. Według zeznań Palestyńczyków towarzyszyły mu transmisje radiowe po arabsku, w których Irgun groził cywilom, że czeka ich taki sam los jak mieszkańców wioski Dajr Jasin nieopodal Jerozolimy, którzy kilka dni wcześniej – 9 kwietnia – zginęli w masakrze podczas ataku bojowników Irgunu i Lechi”.

[…]

Nowe Państwo Izrael poświęciło energię i zasoby, by zburzyć starożytne arabskie miasto. Oznaczało to zarówno fizyczną przebudowę jafskiej przestrzeni, jak i unieważnienie symboli i obrazów, które wcześniej przesycały ją życiem. Cała zawartość społeczna, kulturowa i historyczna palestyńskiej Jafy została usunięta, a pustą skorupę napełniono triumfującą syjonistyczną mitologią. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki skrzyżowanie Kafar Kassem zamieniło się w Kesem (hebr. magiczne), ulica Salama w ulicę Szalma, a słynne na świecie kino Al-Hamra w kino Alhambra. Nikt nie pytał, skąd się wzięły piękne budynki w stylu art déco – którego nigdy nie było w Tel Awiwie – ani nie próbował zidentyfikować architekta, który je zaprojektował.

[…]

W latach pięćdziesiątych historia Jafy znów uległa korekcie wraz z utworzeniem „wielkiej zony” – tym nowym mianem określano obszar, który wcześniej przez stulecia nosił nazwę jafskiego starego miasta. […] Przy użyciu ładunków wybuchowych i buldożerów zrównano z ziemią kilkaset domów, nie zważając na ich historyczną wartość czy piękno. Obszar, który od czasów biblijnych tworzył centrum Jafy, został obrócony w perzynę. […] Dziś wielka zona jest oficjalnie znana pod nazwą Gan ha-Pisga (Ogród na szczycie) – z wierzchołka jafskiego wzgórza rozciąga się wspaniały widok na na Tel Awiw i Białe Miasto. Nie zawsze jednak tak to wyglądało. Przez ponad dwie dekady wygolony czubek otoczony przez ruiny starego miasta, które szybko zaludniły się nowymi imigrantami z Bałkanów i Afryki Północnej, w izraelskiej kulturze popularnej zwykło się nazywać „wielką zoną”. Nazwa ta bynajmniej nie kojarzyła się z miejscem idealnym na pikniki i podziwianie zachodów słońca, lecz z mrocznymi obrzeżami białej metropolii – stanowiła synonim patologii i przestępczości.

[…]

Ruiny okazały się stanem naturalnym arabskiej architektury i obok gajów eukaliptusowych, opuncji czy zapachu sadów cytrusowych – częścią izraelskiej arkadii. Zawsze były tylko ruinami – w ten sposób łatwo można zapomnieć, że w rzeczywistości kiedyś to były domy, w których mieszkali ludzie.

Nie jestem w stanie wspomnieć tu o wszystkich ciekawych wątkach poruszanych przez Rotbarda – wypada mi jeszcze raz zarekomendować sięgnięcie po książkę. Chcę natomiast zwrócić uwagę na pewną rzecz: opis wydarzeń historycznych przedstawiony przez autora nie do końca odpowiada temu (lub wręcz jest w jawnej sprzeczności z tym), co o utworzeniu Izraela wie przeciętny mieszkaniec naszego kraju (nie pokrywa się np. z tym, co na ten temat można przeczytać na polskich stronach Wikipedii – co bynajmniej nie świadczy na niekorzyść książki). I o ile osobom zainteresowanym tematem Białe miasto… nie odkryje rzeczy zasadniczo nieznanych, to dla innych narracja Rotbarda z pewnością może być trudna do zaakceptowania. Jeżeli ostatecznie będą w stanie książce uwierzyć (a nie wszyscy są w stanie – patrz np. opinia czytelniczki AnnaB na portalu Lubimyczytać.pl), to w dużej mierze dlatego, że jej autorem jest Żyd i Izraelczyk, a więc osoba, którą a priori uznajemy za obiektywną (a w każdym razie nie uznajemy a priori za nieobiektywną) w kwestii Izraela/Palestyny, w przeciwieństwie do Palestyńczyka, któremu z góry przypisujemy brak obiektywizmu (co najmniej), a często również celową manipulację. (Efektem ubocznym takiego myślenia jest to, że łatwiej u nas znaleźć książkę Żyda-antysyjonisty, niż książkę napisaną przez palestyńskiego historyka). Dlaczego? Przecież nie czekaliśmy, żeby o Buczy albo o Mariupolu opowiedzieli nam rosyjscy dysydenci, nie wspominając już o rosyjskich władzach (robię to porównanie z premedytacją). Pisząc o książce Sharona Rotbarda, postąpiłam w pewnym sensie wbrew idei, która skłoniła mnie do założenia tej strony, bo stawiam sobie za cel przede wszystkim znormalizowanie (słowo-klucz w dzisiejszych czasach) słuchania głosu Palestyńczyków.

Recepcja książki Rotbarda w Polsce to zresztą sam w sobie temat warty uwagi. Na portalu Zupełnie Inna Opowieść znajdziemy ciekawy tekst Jakuba Hinca, oddający sprawiedliwość książce i rzetelnie przedstawiający jej zawartość, choć kładący nacisk na inne jej aspekty niż ja. Ale to raczej wyjątek. Ogólnie czytelnicy – ci zwykli, szeregowi z Instagrama, jak też ci piszący o książce „profesjonalnie” starają się wyraziste stwierdzenia Rotbarda owijać w bawełnę, kluczą, omijając sedno albo uciekają się do insynuacji, jak ognia unikając powiedzenia wprost, o czym książka traktuje i jakie poglądy prezentuje jej autor. Ale mamy też przykład celowego przeinaczania treści książki.

Paweł Smoleński, a więc nie byle kto, w swojej recenzji Białego miasta… (dla Vogue Polska – znanego magazynu literackiego (sarkazm), ale w tym miejscu wspomnę, że o książce pisały również Wysokie Obcasy, widocznie temat jest bardzo „kobiecy” i „lajfstajlowy”) ma do powiedzenia tyle, że jemu się Tel Awiw podoba, mieszkał tam i widział, że jest biały i wobec tego faktu nic, co ma do powiedzenia Rotbard, go nie interesuje, „ma w nosie”, że Tel Awiw wcale nie powstał na wydmach, chociaż dla niego „cenne u Rotbarda jest pokazanie historii Tel Awiwu przez pryzmat polityki, kultury i różnorodności Żydów”. Mogłabym przypuszczać, że Smoleński ma problemy z czytaniem tekstu ze zrozumieniem, gdybym nie wiedziała, że z tym akurat Paweł Smoleński na pewno nie ma problemu. Znamienne, że w całym jego tekście nazwa Jafa (z wyjątkiem tytułu książki) pada tylko raz, we fragmencie o tym „jak trudne i wielowątkowe były początki żydowskiego państwa. Nie szło tylko o konflikt żydowsko-arabski, co można przełożyć na spór Tel Awiwu z Jafą przypieczętowany trudnym braterstwem, ale o awantury wewnętrzne, żydowsko-żydowskie”. Jest to również jedyna wzmianka, w której „arabskość” jest przywołana w jakikolwiek sposób, a słowo na „P” w ogóle się w tekście Pawła Smoleńskiego nie pojawia. Zabawne, że autor „recenzji” książki o wymazywaniu z historii miasta niewygodnych elementów i zastępowaniu ich mitem, dokonuje wymazania ponad połowy treści książki, zastępując ją treścią, która bardziej mu się podoba.

Zajrzyjmy jeszcze do Żydoteki – „pierwszego polskiego medium o literaturze żydowskiej”, czyli profilu na Fejsbooku i Instagramie (zaglądam, bo twórczyni Żydoteki Ula Rybicka otrzymała wyróżnienie w konkursie Nagroda POLIN 2021 i jest chyba „profesjonalną” popularyzatorką kultury żydowskiej). Nie ma tam niestety recenzji książek. Żydoteka na swoich stronach ogranicza się do wzmianek o książkach, innymi słowy do „polecajek”, a książkę Rotbarda poleca niemal jako przewodnik zachęcający do odwiedzenia słonecznego Tel Awiwu: „To historia o mieście z marzeń i utopii, która się zrealizowała. […] Jeśli interesuje Was architektura i historia Białego Miasta, to zwróćcie uwagę na tę książkę. Ale ostrzegam – po lekturze będziecie chcieli czym prędzej wybrać się w podróż do Tel Awiwu”. Zresztą nie ona jedna w takich kategoriach tę książkę odczytała, bo wspomniany wcześniej tekst z Wysokich Obcasów też jest z działu „Podróże”, a jego autorka Paula Szewczyk dołącza rekomendacje, co warto robić i zjeść w Tel Awiwie („Obowiązkowo trzeba spróbować falafela, szakszuki i hummusu, z których słynie kuchnia izraelska.” oczywiście, tak jak kuchnia amerykańska słynie z pizzy (znów sarkazm)).

Miasta i opowieści powstają w podobny sposób – zawsze tworzą je zwycięzcy, dla zwycięzców i zgodnie ze świadectwami zwycięzców. I tak jak opowieść, miasto nie każdego wita z otwartymi ramionami i nie wszystkie pragnienia spełnia. Do tego, żeby odmienić jego fizyczne oblicze – i napisać historię – potrzeba wielkiej siły i władzy, a te nigdy nie rozkładają się po równo. Materialna i kulturalna przestrzeń miasta zawsze stanowi obszar wyzwań i zmagań. Ci, którzy sprawują kontrolę nad domeną fizyczną często kontrolują również kulturę – i nigdy nie są to ludzie, którzy przegrali bitwę o historię.

– tak zaczyna swoją książkę Sharon Rotbard.



Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij